Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 25 lipca 2011

Życie na krawędzi

Ten weekend był wspaniały, bo trwał trzy dni i do tego przyjechał do nas w gości Pan Ing B. G. To ci dopiero zaszczyt! W naszych skromnych progach taka persona. Persona przyjechała o północy w czwartek, jak Mistr robił pranie w magicznej piwnicy. Znowu byłem wszędzie noszony. Trochę jednak przegiąłem, bo jak się wychylałem, żeby podglądać przechodniów na Čechově Mostě to mało nie chlupnąłem do Wełtawy. Na szczęście mnie w porę złapano za patyczkowate nogi. (Na zdjęciu wychylanie się jeszcze nad kostką brukową. Tutaj to lajcik, ponieważ, jak mówi piosenka: "ale nie zabije się, bo mam gumowe kości".Inaczej do mokrej wody...)
balansuję


Oprócz tego podczas tych kilku dni robiłem masę rzeczy: na przykład spaliłem buraka. Załączam zdjęcie poglądowe.
spaliłem buraka

 Nie poddaję się jednak tak łatwo, dlatego zwiedzałem dalej. Muszę się jeszcze przyznać do tego, że wyłoiłem cały kufel piwa. 
ja z Ferdkiem

Dobrze, że jest poniedziałek i mogę spokojnie odpoczywać wtulony w żeberko od kaloryfera!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz