Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 września 2011

Śluby

W ten weekend cała rodzina oraz kandydaci na rodzinę w postaci Gajdosza i Gołdynosza udali się do Jarnołtówka  na Ślub kuzyna Mistra, Piotra oraz his Katarzyny. Wszystko dopięte na ostatni knoflík, super kapela i świetna organizacja! Nie przesadzam :) No i Piotrek swoje wyroby winne prezentował i można było degustować :) Podarowana książka o wyrobie domowego wina się zatem przyda! Młodym dużo miłości =o)

27 sierpnia/ Česká Skalice

Trochę spóźniona notka...ale byliśmy się wodować nad zalewem. Zalewiście było!Naturlisch Ja & Mistr & Gajdosz.Bardzo miły Pan nas ubytował.Standard socreal ale polecamy:www.kontiki.unas.cz / Pan bardzo zaangażowany i przesympatyczny!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Drogi Leszku

Tamten tydzień. 16:45...już prawie się zbieram do domu...[nazywam domem od drugiego dnia akademik :D] przyszło zamówienie na szybkie tłumaczenie. List do pana Leszka po czesku miał być przetłumaczony na polski. Jako native speaker zostałam zapytana, czy reflektuję :D. Masza i dziewczyny miały polew, bo próbowałyśmy robić grupowy przekład. Dodam,że tylko Masza zna polski :D.Leszek dostał swój list jeszcze tego samego dnia, tej samej godziny :D


Najazd GołdynoGajdoEwków na Państwo Czeskie

Zostałam odwiedzona.Praga została zwiedzona.
Jsem ráda, byla to paráda.

witamy w kościele
mój domek letniskowy
Pan Miś na wakacjach
strzał w dziesiątkę
sexy botassy

wtorek, 16 sierpnia 2011

Monik podróżnik

Torik
Jako, że mam tyła w blogowaniu, muszę jeszcze wspomnieć o jednym gościu. Mianowicie 5 sierpnia odwiedził Mistra sam Monik podróżnik :)

w drodze na Vyšehrad
z Monią podróżujemy


Mimo Prahu


Tento víkend jel Mistr mimo Prahu. Mianowicie do miejscowości: Karlštejn a Křivoklát
w celu zwiedzaniowym i zamkowym oraz w celu bez celu. Były z nim Lenka, Mart’a a Krist’a.
Lenkę Mistr zna z Olo, holky już też zna :]. Wypad się udał. Jako dowód załączam fotosy.

piątek, 12 sierpnia 2011

Ludzik

Dziś Pani napisała zapytanie, które potraktowaliśmy bardzo poważnie. Mimo tego,że brechtaliśmy się z niego pół dnia. Pani chciała przetłumaczyć imię narzeczonego (będzie tatuaż!) z naszej mowy ojczystej na arabski. Polecam w tym momencie włączyć sobie translator google i wpisać tam imię pierwszego mężczyzny. Ja tam widzę ludzika w czapeczce :D, który fika nogami. PS dodam,że tłumacz przetłumaczył identycznie jak maszyna.Hmmm.Fascynujące.Pani nie zamówiła, bo za drogo. Potem sprawdzałyśmy z dziewczynami, jak będzie: Mojżesz, Jezus, Agnieszka, Zuzka i Maria :D.  Te trzy ostatnie to nasze imiona, żeby nie było, że pracuję z Jezusem.

PS pisał Mistr

fota przedwyjazdowa

środa, 3 sierpnia 2011

Drby = ploty

Wczoraj robiłam zamówienie dla pewnej wytwórni. Chodziło o tłumaczenie wycinków z gazet o Ewie Farnie/ Farné. Chyba nie zdradzę tajemnicy zawodowej, jak zacytuję fragment: " je jí 13 a ovládá hitparády”. A pod spodem wielka fota, jak miała trzynaście lat. Aż mi się przypomniało, jak czytałam Bravo. No i te strony: 3/4 obrazków i kawałek tekstu o właśnie tak zaskakującej treści. No i te foto-opowieści wcale nie rozgrywające się w Niemczech w których dwunastolatkowie wyglądali, jak dwudziestolatkowie. Hmm. Wspaniale powrócić do tych wspomnień :D PS Do tłumaczenia było ponad 15 stron na angielski... i ciekawi mnie tylko: po co wytwórni płytowej np. informacje, że jak się weźmie udział w jakimś losowaniu sprzed dwóch lat, to można wygrać kolację z Ewou! Wow! Wzięłam udział i czekam na wynik!

Sis in the Prg

Tak się cudnie stało, że Jud przybyła do Zlaté Prahy na skoro miesiąc:) Z tej okazji wklejam wiersz:

Cupy, dupy z houštiny,
letí jelen z mýtiny,
na jelínku podkasaná
sedí sobě lesní panna,
šaty půl má zelené,
půl kadeřmi černěné,
a ze svatojánských broučků
svítí pásek na kloboučku.
 
 

poniedziałek, 25 lipca 2011

93 metry nad


Im wyżej tym malej
Co nie należy do nowości
Jednak wciąż zaskoczenie
Jak niewielcy z tej wysokości
Jacy drobni i ile rodzin
W takim jednym lego klocku
Z kolorową czapeczką dachówki

Im wyżej tym mniej realniej
A problemy zlane w widok
Na górze tylko perspektywa
Kilka plamek na horyzoncie
Kolejne prostokąty z betonu
Spokój

Im wyżej tym mniej się dziwię
Że jeśli spoglądasz na nas
Ty Tam Na Górze
To nie widzisz kiedy wołam
Nie słyszysz kiedy macham

Nie wyprodukowano tak ogromnych
aparatów słuchowych i lupy

Ale stąd też widać horyzont.
Trzeba tylko się wznieść.


Życie na krawędzi

Ten weekend był wspaniały, bo trwał trzy dni i do tego przyjechał do nas w gości Pan Ing B. G. To ci dopiero zaszczyt! W naszych skromnych progach taka persona. Persona przyjechała o północy w czwartek, jak Mistr robił pranie w magicznej piwnicy. Znowu byłem wszędzie noszony. Trochę jednak przegiąłem, bo jak się wychylałem, żeby podglądać przechodniów na Čechově Mostě to mało nie chlupnąłem do Wełtawy. Na szczęście mnie w porę złapano za patyczkowate nogi. (Na zdjęciu wychylanie się jeszcze nad kostką brukową. Tutaj to lajcik, ponieważ, jak mówi piosenka: "ale nie zabije się, bo mam gumowe kości".Inaczej do mokrej wody...)
balansuję


Oprócz tego podczas tych kilku dni robiłem masę rzeczy: na przykład spaliłem buraka. Załączam zdjęcie poglądowe.
spaliłem buraka

 Nie poddaję się jednak tak łatwo, dlatego zwiedzałem dalej. Muszę się jeszcze przyznać do tego, że wyłoiłem cały kufel piwa. 
ja z Ferdkiem

Dobrze, że jest poniedziałek i mogę spokojnie odpoczywać wtulony w żeberko od kaloryfera!

wtorek, 19 lipca 2011

Hezký víkend

Weekend miałem wyjątkowo udany, bo byłem noszony po Hradczanach i po innych ciekawych miejscach. Udało mi się nawet porobić kilka fotek, bo podskakiwałem wysoko i uchwyciłem widoki.

Mistr wałęsał się z dwoma innymi Mistrami z Jeleniej Góry. Potem dojechał Koczas z Kanafiastą ekipą jeszcze do tego i już w ogóle było bardzo polsko, wesoło i ""uuuuuuuuu"" :). 

Na tańce to już jednak nie zostałem zabrany. Jak zwykle, bez żalu - ale nie omieszkałem o tym wspomnieć.

Jednym słowem, a w sumie dwoma: było super!




Tam mieszkamy







piątek, 15 lipca 2011

Ludzie listy piszą


Czasami można się zadumać, zdziwić lub zszokować treścią dokumentów źródłowych lub już gotowych tłumaczeń (w zależności od tego,co się rozumie).Ludzie tłumaczą dosłownie wszystko i na wszystkie języki. W ostatni tygodniu mieliśmy akt zawarcia małżeństwa z Nigerii… na język czeski. Hitem sezonu okazała się też korespondencja Czeszki z żonatym Turkiem, który obiecał jej hory doly (cuda wianki) a w rezultacie ją wystawił do wiatru. Oprócz tego są też nudne tłumaczenia dokumentów, dyplomów, świadectw, wypisów i potwierdzeń wszelkiego rodzaju. 

Moim ulubionym klientem tego tygodnia pozostaje Pan narodowości rosyjskiej (wyglądający jak Hindus), który
zwiedził biuro telefonując i wykrzykując do rozmówcy. Na wstępie zapytał, czy może tu mówić z kimś po rusku. Akurat Máša wymiata po rosyjsku (Mistr też, ale się nie ujawnia, bo jest lepszy niż native speaker) więc Pan miał full service. Tylko, że nie mógł usiedzieć w sali konferencyjnej (znów ta szumna nazwa, może kiedyś poświęcę całego posta sali konferencyjnej). No więc: nie mógł sobie spokojnie poczekać, ale zwiedzał kuchnię i nasze biuro. Postał, popatrzył, chwilę łaził w te i z powrotem. Na koniec chciał się targować i był bardzo niepocieszony, że to nejde i że cena jest ostateczna. Dzisiaj miałam też robić ofertę dla ASP… chcieli przetłumaczyć opis prac uczniów na angielski, bo robią wystawę międzynarodową. Jeden Pan tłumaczył też opis stanu zdrowia noworodka z greckiego na polski. Może w ramach praktyki Mistr przetłumaczy nasz blog na urdu? Myślę, że wtedy byłby poczytniejszy. Co myślicie?

czwartek, 14 lipca 2011

Sri Lanka

Dzisiaj (pisane 12.07) top tematem był język syngaleski (tak, tak, istnieje takowy!). Napisała pewna pani, że chce tłumaczyć ustnie rozmowę telefoniczną z syngaleskiego na polski. W systemie tłumaczy z taką
kombinacją nie było. Dziwne, dziwne. Na portalach dla tłumaczy też nic. Tylko syngaleski-angielski. Dlatego trzeba było skontaktować się z konkurencją. Konkurencja odpisała krótko, lecz treściwie: nie ma takich tłumaczy w Polsce. Pan jeszcze dodał: „tak jak mówiłem przez telefon”… co Mistra trochę
a nawet bardzo zdziwiło, gdyż nigdzie w tej sprawie nie dzwonił. Z zaciekawieniem przeczytał ponownie podpis klientki… nosi takie samo słowiańskie imię żeńskie, jak Mistr. 

poniedziałek, 11 lipca 2011

Okragła pieczątka

Dzisiaj z rana Mistr miał w pracy bardzo szybką i ryzykowną akcję. Wszystko zaczęło się już w piątek, kiedy o 15:40 (!) stały klient zlecił tłumaczenie przysięgłe. Trzeba było szybko kogoś znaleźć z kombinacją czeski-polski.


Wszyscy przysięgli z Pragi się wykręcili, bo weekend, bo wakacje, bo urlop, bo nie mają już możliwości.Dopiero jakaś Pani z Podniebrad się zgodziła. Super, extra, przyjedzie w poniedziałek ze swoją okrągłą pieczątką i tłumaczeniem. No to Mistrunio elegancko
(pomijam dzwonienie do tych wszystkich tłumaczy) prawie już w nocy udał się do domku. Musiał potwierdzić zlecenie klientce, więc w sobotę rano wszedł tylko na trochę na mejla. Zadzwonił, potwierdził. Potem poinformował tłumaczkę. Po prostu elegancja. No i w tej nieświadomości sobie Mistrunio pojechał na miasto,robił sobie obiadki…aż wieczorem się okazało, że DeUPeA. Tłumaczka chce gotówkę, jak nie, to nie tłumaczy.A gotówką się nie płaci, bo trzeba najpierw zaksięgować. Taaaa. Po czym się na koniec okazało, że w drodze wyjątku będzie zapłata gotówką (po konsultacjach z koleżanką z pracy Mistra). Mistr dzwonił z służbowego skype już z debetem na koncie, ale jeszcze udało mu się zagwarantować tłumaczce, że kaska będzie.


No i w poniedziałek, czyli dziś, miała być gładka akcja. O 9:00 miał wbić klient z oryginałem, o 10:00 miał przyjść tłumacz i dokumenty związać. Mieli się nie spotkać i klient miał sobie przyjść o 13:00 po tłumaczenie. A tutaj 9:20 na zegarze…oryginałów nie ma na recepcji. Telefon do klienta…już idzie…9:40…nie ma przekładów… 9:46… Mistr już ma pełno w gaciach…9:50 Mistr leci na recepcję, zobaczyć, czy oryginały już są (mija całkiem świadomie przy windzie tłumaczkę, przynajmniej przypuszcza,że to ona)
i zlatuje na dół). Wraca oczywiście bez oryginałów, tłumaczka już czeka w szumnie zwanej sali konferencyjnej…Mistr wita się, drapie po głowie. Na szczęście tłumaczka mówi, że poczeka. No i staje się cud i zarazem wtopa. Przychodzi klient. Siada naprzeciw tłumacza i obserwuje spinanie dokumentów (co jest dodatkową atrakcją i bym za to naliczył dopłatę :D.).Tłumacz kończy. Klient wychodzi. Tłumacz dostaje kasę. Wychodzi.  No i bardzo nieprofesjonalnie, ale się udało. Mistr zaparza kawę i je ciastko. Ora et labora.  

nowy kubeczek Mistra w samonagrodę
PS trzeba się rozglądnąć na czarnym tragu, ile kosztuje pieczęć tłumacza. Mistr sam mógłby to przecież przetłumaczyć <se se se>