Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 25 lipca 2011

93 metry nad


Im wyżej tym malej
Co nie należy do nowości
Jednak wciąż zaskoczenie
Jak niewielcy z tej wysokości
Jacy drobni i ile rodzin
W takim jednym lego klocku
Z kolorową czapeczką dachówki

Im wyżej tym mniej realniej
A problemy zlane w widok
Na górze tylko perspektywa
Kilka plamek na horyzoncie
Kolejne prostokąty z betonu
Spokój

Im wyżej tym mniej się dziwię
Że jeśli spoglądasz na nas
Ty Tam Na Górze
To nie widzisz kiedy wołam
Nie słyszysz kiedy macham

Nie wyprodukowano tak ogromnych
aparatów słuchowych i lupy

Ale stąd też widać horyzont.
Trzeba tylko się wznieść.


Życie na krawędzi

Ten weekend był wspaniały, bo trwał trzy dni i do tego przyjechał do nas w gości Pan Ing B. G. To ci dopiero zaszczyt! W naszych skromnych progach taka persona. Persona przyjechała o północy w czwartek, jak Mistr robił pranie w magicznej piwnicy. Znowu byłem wszędzie noszony. Trochę jednak przegiąłem, bo jak się wychylałem, żeby podglądać przechodniów na Čechově Mostě to mało nie chlupnąłem do Wełtawy. Na szczęście mnie w porę złapano za patyczkowate nogi. (Na zdjęciu wychylanie się jeszcze nad kostką brukową. Tutaj to lajcik, ponieważ, jak mówi piosenka: "ale nie zabije się, bo mam gumowe kości".Inaczej do mokrej wody...)
balansuję


Oprócz tego podczas tych kilku dni robiłem masę rzeczy: na przykład spaliłem buraka. Załączam zdjęcie poglądowe.
spaliłem buraka

 Nie poddaję się jednak tak łatwo, dlatego zwiedzałem dalej. Muszę się jeszcze przyznać do tego, że wyłoiłem cały kufel piwa. 
ja z Ferdkiem

Dobrze, że jest poniedziałek i mogę spokojnie odpoczywać wtulony w żeberko od kaloryfera!

wtorek, 19 lipca 2011

Hezký víkend

Weekend miałem wyjątkowo udany, bo byłem noszony po Hradczanach i po innych ciekawych miejscach. Udało mi się nawet porobić kilka fotek, bo podskakiwałem wysoko i uchwyciłem widoki.

Mistr wałęsał się z dwoma innymi Mistrami z Jeleniej Góry. Potem dojechał Koczas z Kanafiastą ekipą jeszcze do tego i już w ogóle było bardzo polsko, wesoło i ""uuuuuuuuu"" :). 

Na tańce to już jednak nie zostałem zabrany. Jak zwykle, bez żalu - ale nie omieszkałem o tym wspomnieć.

Jednym słowem, a w sumie dwoma: było super!




Tam mieszkamy







piątek, 15 lipca 2011

Ludzie listy piszą


Czasami można się zadumać, zdziwić lub zszokować treścią dokumentów źródłowych lub już gotowych tłumaczeń (w zależności od tego,co się rozumie).Ludzie tłumaczą dosłownie wszystko i na wszystkie języki. W ostatni tygodniu mieliśmy akt zawarcia małżeństwa z Nigerii… na język czeski. Hitem sezonu okazała się też korespondencja Czeszki z żonatym Turkiem, który obiecał jej hory doly (cuda wianki) a w rezultacie ją wystawił do wiatru. Oprócz tego są też nudne tłumaczenia dokumentów, dyplomów, świadectw, wypisów i potwierdzeń wszelkiego rodzaju. 

Moim ulubionym klientem tego tygodnia pozostaje Pan narodowości rosyjskiej (wyglądający jak Hindus), który
zwiedził biuro telefonując i wykrzykując do rozmówcy. Na wstępie zapytał, czy może tu mówić z kimś po rusku. Akurat Máša wymiata po rosyjsku (Mistr też, ale się nie ujawnia, bo jest lepszy niż native speaker) więc Pan miał full service. Tylko, że nie mógł usiedzieć w sali konferencyjnej (znów ta szumna nazwa, może kiedyś poświęcę całego posta sali konferencyjnej). No więc: nie mógł sobie spokojnie poczekać, ale zwiedzał kuchnię i nasze biuro. Postał, popatrzył, chwilę łaził w te i z powrotem. Na koniec chciał się targować i był bardzo niepocieszony, że to nejde i że cena jest ostateczna. Dzisiaj miałam też robić ofertę dla ASP… chcieli przetłumaczyć opis prac uczniów na angielski, bo robią wystawę międzynarodową. Jeden Pan tłumaczył też opis stanu zdrowia noworodka z greckiego na polski. Może w ramach praktyki Mistr przetłumaczy nasz blog na urdu? Myślę, że wtedy byłby poczytniejszy. Co myślicie?

czwartek, 14 lipca 2011

Sri Lanka

Dzisiaj (pisane 12.07) top tematem był język syngaleski (tak, tak, istnieje takowy!). Napisała pewna pani, że chce tłumaczyć ustnie rozmowę telefoniczną z syngaleskiego na polski. W systemie tłumaczy z taką
kombinacją nie było. Dziwne, dziwne. Na portalach dla tłumaczy też nic. Tylko syngaleski-angielski. Dlatego trzeba było skontaktować się z konkurencją. Konkurencja odpisała krótko, lecz treściwie: nie ma takich tłumaczy w Polsce. Pan jeszcze dodał: „tak jak mówiłem przez telefon”… co Mistra trochę
a nawet bardzo zdziwiło, gdyż nigdzie w tej sprawie nie dzwonił. Z zaciekawieniem przeczytał ponownie podpis klientki… nosi takie samo słowiańskie imię żeńskie, jak Mistr. 

poniedziałek, 11 lipca 2011

Okragła pieczątka

Dzisiaj z rana Mistr miał w pracy bardzo szybką i ryzykowną akcję. Wszystko zaczęło się już w piątek, kiedy o 15:40 (!) stały klient zlecił tłumaczenie przysięgłe. Trzeba było szybko kogoś znaleźć z kombinacją czeski-polski.


Wszyscy przysięgli z Pragi się wykręcili, bo weekend, bo wakacje, bo urlop, bo nie mają już możliwości.Dopiero jakaś Pani z Podniebrad się zgodziła. Super, extra, przyjedzie w poniedziałek ze swoją okrągłą pieczątką i tłumaczeniem. No to Mistrunio elegancko
(pomijam dzwonienie do tych wszystkich tłumaczy) prawie już w nocy udał się do domku. Musiał potwierdzić zlecenie klientce, więc w sobotę rano wszedł tylko na trochę na mejla. Zadzwonił, potwierdził. Potem poinformował tłumaczkę. Po prostu elegancja. No i w tej nieświadomości sobie Mistrunio pojechał na miasto,robił sobie obiadki…aż wieczorem się okazało, że DeUPeA. Tłumaczka chce gotówkę, jak nie, to nie tłumaczy.A gotówką się nie płaci, bo trzeba najpierw zaksięgować. Taaaa. Po czym się na koniec okazało, że w drodze wyjątku będzie zapłata gotówką (po konsultacjach z koleżanką z pracy Mistra). Mistr dzwonił z służbowego skype już z debetem na koncie, ale jeszcze udało mu się zagwarantować tłumaczce, że kaska będzie.


No i w poniedziałek, czyli dziś, miała być gładka akcja. O 9:00 miał wbić klient z oryginałem, o 10:00 miał przyjść tłumacz i dokumenty związać. Mieli się nie spotkać i klient miał sobie przyjść o 13:00 po tłumaczenie. A tutaj 9:20 na zegarze…oryginałów nie ma na recepcji. Telefon do klienta…już idzie…9:40…nie ma przekładów… 9:46… Mistr już ma pełno w gaciach…9:50 Mistr leci na recepcję, zobaczyć, czy oryginały już są (mija całkiem świadomie przy windzie tłumaczkę, przynajmniej przypuszcza,że to ona)
i zlatuje na dół). Wraca oczywiście bez oryginałów, tłumaczka już czeka w szumnie zwanej sali konferencyjnej…Mistr wita się, drapie po głowie. Na szczęście tłumaczka mówi, że poczeka. No i staje się cud i zarazem wtopa. Przychodzi klient. Siada naprzeciw tłumacza i obserwuje spinanie dokumentów (co jest dodatkową atrakcją i bym za to naliczył dopłatę :D.).Tłumacz kończy. Klient wychodzi. Tłumacz dostaje kasę. Wychodzi.  No i bardzo nieprofesjonalnie, ale się udało. Mistr zaparza kawę i je ciastko. Ora et labora.  

nowy kubeczek Mistra w samonagrodę
PS trzeba się rozglądnąć na czarnym tragu, ile kosztuje pieczęć tłumacza. Mistr sam mógłby to przecież przetłumaczyć <se se se>

sobota, 9 lipca 2011

Vendi vidi most

Dzisiaj z udaliśmy się z Mistrem na przechadzkę starym miastem. Planowaliśmy znaleźć Most Karola o którym tak dużo się mówi, pisze, rysuje, wspomina i...inne czasowniki.

Wszędzie było dużo turystów z aparatami, plecakami, dziećmi, wózkami i z przewodnikami. Była jakaś długa rzeka przez którą prowadziło kilka mostów. Wybraliśmy jeden z nich i poszliśmy dalej.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy już na końcu znaleźliśmy taką oto tabliczkę:



piątek, 8 lipca 2011

Jest piątek, weekndu początek.

Dzisiaj nie było cackania się z Mistrem. Nie tam żadne hocki klocki. Mistr dostał zamówienie tłumaczenia materiałów promocyjnych o energetyce z niemieckiego [fuj!] na czeski [mrr!] i żeby nie marnować czasu musiał zavolat překladatelům. No i nie ma taryfy ulgowej. Dawaj po czesku  Czechom tłumacz wszystko i się dogaduj przez telefon. Poszło :] Tłumacz już się zagłębia w zleceniu. Moralne zwycięstwo zostało odniesione. A dzisiaj w nocy Mistrovi się śnił czeski sen. W sensie po czesku mu się śniło. Czeski film. Czyli hiszpańska wioska*. Sen nie był jakiś złożony, bo z uwagi na to, że wieczorem Mistr patrzał „Czarnego Łabędzia” to mu się on przyśnił v češtině. Je to hustý. Czyli: grubo.

* czeski film = španělská vesnice/ czyli hiszpańska wioska. Czesi tak określają sytuację, którą my zwiemy czeskim filmem. Ciekawe,jak na to mówią Hiszpanie. Pewnie: polska autostrada.

czwartek, 7 lipca 2011

Haf, haf !

piękności
Wiadomo,że bardzo lubię czworonogi (dla tych,co nie wiedzą, załączam fotkę na dole). Dlatego, kiedy Mistr robił zakupy w Lydlu (ja to czytam [lidlu],bo nie rozróżniam "y" i "i" z powodu mojego pochodzenia) ja robiłem dokumentację.



ma nawet gryzaczek




Przedstawiam wyniki mojej wnikliwej obcerwacji. Później wskoczyłem Mistrowi do taszki i zostałem poniesiony na akademik. Ja to mam życie! Kiedyś, jeszcze w Ołomuńcu, Terka powiedziała o mnie: "Kuky! Ten se má!" :)



zelený obojek je moderní!
PS Oprócz tego, že dnes Mistr dělal nákup to jeszcze był w czeskim NFZ, czyli VZP. Otóż zaskakująco szybko poszło. Zupełnie nie tak, jak w polskim NFZ przed wyjazdem. Trzeba było pokazać karteczkę,żeby dostać inną karteczkę, żeby jak będzie coś boleć, to żeby lekarz mógł przyjąć. I tak nie zamierzamy tu chorować!
znajdź 2 psy


 Oto obrazek, który obiecałem:

środa, 6 lipca 2011

Odgłosy akademika

Co się skrywa za tymi drzwiami? Wejście do Narnii?
Zapraszam do oglądania z włączonym dźwiękiem :]

Mistr Moss a Mistr Jan Hus


Dzisiaj Mistr udał się kolejny dzień praktykować a ja zostałem jak zwykle sam w pokoju. Nie mam żalu, znam zasady…ale jakoś tak dziwnie. Do tego nie miałem laptopa, dlatego postanowiłem napisać posta na chusteczce do nosa a później poprosić Mistra o przepisanie. Ja mam jeszcze problemy z obsługą komputera.

Mistr jest zadowolony  z praktyki. Najlepsze, co mogło spotkać tego smakosza to lodówka, która zawiera min. batoniki, które można sobie konsumować. W związku z tym, że nie mam żołądka, mnie ten fakt średnio kręci. Natomiast Mistr jak o tym opowiadał, to miał smajlika na mistrowej twarzy.Wspomniał też, że ogólnie wszyscy są dla niego mili, nawet automat do kawy. Do pysznej kawy.
Oczywiście batoniki, bake rollsy i kawa nie są najważniejsze, ale stanowią cenny element pracy. A zwłaszcza przerwy. 

Mistr siedzi w biurze z Holkami Czeszkami i jedną Holką Slovenkou. By the way: Slovenka to nie Słowenka a Słowaczka. Tak piszę, żebyście wiedzieli. Dla mnie to oczywiste, bo jestem Czechem. Mistrův šéf  też jest pozytywny, ale mówi na jakimś przyśpieszaczu i mózg Mistra pracuje na większych obrotach podczas rozmowy.

Chciałem jeszcze nadmienić, że dzisiaj (znaczy w 1415 roku, ale szóstego lipca) upálili Jana Husa**. Z tego powodu Czesi mają wolne. Jednak biuro tłumaczeń w którym Mistr stażuje jest international i tutaj piszą też Niemcy, Polacy i inni tacy i oni nie uznają tego, że Hus spłonął. Szkoda, bo wtedy byśmy z Mistrem mogli iść pohledat Mostu Karola.
** Mistra Jana Husa…




Tutaj fotka na której sobie lewituję.

wtorek, 5 lipca 2011

Zamienił stryjek siekierkę na kijek

Witam!

Myślę, że najlepiej powyższą zagwozdkę zobrazuje fotografia. Otóż pokój nr. 1 (pokojo-kuchnia) przywitał nas takim widokiem.

Następnego dnia kazało się jednak, że będą przenosiny do pokoju nr.2...bo w pokojo-kuchni nie działał tak zwany internet (Mistr wykłócił się dopiero kiedy pokazał na zdjęciu rozwalone gniazdko...).
Tak więc postanowiliśmy się przenieść. 
Mistr i tak wszystko nosił, bo ja jestem mały.

Jednak jakież było nasze zdumienie, kiedy to w pokoju  nr. 2 naszym oczom ukazał się poniższy widok. Czyli jednak, jak się chce - to można zamontować w pokoju aneks kuchenny. Dzięki Ci cywilizacjo,że są fot'áky, czyli aparaty fotograficzne.Inaczej Pani by nam nie uwierzyła,że gniazdko od neta rzeczywiście jest od środka naddłubane... mniam.

Masz perspektywy teraz w PYJ

Witam na stronie z moimi zapiskami. Proszę wziąć sobie kawkę - żeby nie paść tutaj oraz coś do jedzenia. To drugie to tak, żeby było miło. Będzie to historia o tym, jak Mistr jel do Prahy. Jak zamieszkał na koleji i jak sobie żył. Wszystkie momenty na bieżąco spisuje skryba- Kuky. Jest pluszakiem, więc proszę o wyrozumiałość.